W kraju, w którym wszyscy są ślepi…
Żyjemy w epoce cyfrowej, w której przestrzeń publiczna coraz częściej rozgrywa się na ekranach: Facebook, Instagram, TikTok, Twitter – te miejsca stały się nie tylko sceną codziennej komunikacji, ale także areną duchowych i moralnych napięć. W tym świecie nie obowiązują już jednoznaczne granice dobra i zła. Wystarczy nie obrażać innych (zbyt jawnie), nie szerzyć fake newsów (zbyt brutalnie), nie publikować treści zbyt gorszących – by uchodzić za „dobrego człowieka”. Ale czy to wystarczy?
W jednym z tekstów duchowych, niepozornym z pozoru, pojawia się znamienne zdanie: „W kraju, gdzie wszyscy są ślepi, jednooki uchodzi za jasnowidza”. To zdanie można dziś odczytać jako ostrzeżenie dla użytkownika mediów społecznościowych. Łatwo jest bowiem popaść w samozadowolenie i duchowe lenistwo, gdy otoczenie moralnie się degraduje. W świecie pełnym hejtu i krzyku, każda forma uprzejmości wydaje się świętością. W przestrzeni zalanej powierzchownością, każdy głębszy cytat wygląda na objawienie.
Ale to iluzja. Miara dobra nie może być relatywna. Jeśli jedynym punktem odniesienia jest przeciętność otaczającego świata, to nawet minimalny wysiłek uchodzi za heroizm. Duchowa wymowa tekstu przypomina nam, że istnieje inny punkt odniesienia: wzór doskonałości, którym nie jest przeciętny internauta, ale Jezus Chrystus. To radykalne wyzwanie – nie tylko dla wierzących, ale dla każdego, kto nie chce zadowalać się moralnym minimum.
Co więcej, współczesny internet pełen jest nie tylko zła, ale i fałszywego dobra – w postaci tzw. hiperpoprawności. Wiele osób, nawet tych, które mają coś ważnego do powiedzenia, rezygnuje z poruszania trudnych tematów w obawie przed hejtem, niezrozumieniem czy – co szczególnie wymowne – utratą obserwujących. W zamian tworzą bezpieczne przestrzenie „dla wszystkich” – gdzie nikt nie poczuje się urażony, gdzie zawsze „jest miło”. Ale to dobro, które boi się mówić prawdę, jest w gruncie rzeczy formą milczącego konformizmu.
Dobre samopoczucie czytelnika staje się ważniejsze niż prawda. W efekcie otrzymujemy internetową kulturę komfortu – wygodną, estetyczną, emocjonalnie przyjemną, lecz pozbawioną siły. Bo prawda – zwłaszcza ta głęboka, moralna, duchowa – bywa wymagająca, konfrontacyjna, bolesna. A jednak to ona wyzwala, nie poklepywanie po ramieniu.
Nie chodzi tu o moralizowanie czy o tworzenie nowej cyfrowej elity „lepszych od innych”. Wręcz przeciwnie – ostatnie zdanie tekstu to wezwanie do pokory: „Jakże bardzo różnię się od Niego!” W świecie, w którym każdy stara się być bardziej widoczny, mieć rację i zdobywać uznanie, pokorna refleksja nad własną słabością jest rewolucyjna. A może właśnie dzięki niej człowiek staje się zdolny, by wyjść poza echo swojej bańki i dostrzec drugiego – nie jako przeciwnika, nie jako lajka, ale jako brata.
W tym sensie media społecznościowe – mimo swoich pokus – pozostają miejscem misji. Ale nie misji wygodnej, miękkiej, bezpiecznej. Raczej takiej, która przypomina o słowach: „Nie wystarczy nie czynić zła. Trzeba czynić dobro. (…) Nie wystarczy nie być grzesznikiem z zawodu, trzeba być świętym z powołania”
Fragment książki „Humility of Heart” Fr. Cajetan Mary da Bergamo:
„W kraju, w którym wszyscy są ślepi, wystarczy mieć jedno oko, aby być uważanym za osobę dobrze widzącą; a wśród tłumu ludzi nieuczonych wystarczy mieć odrobinę wiedzy, by zyskać opinię bardzo uczonego; podobnie w tym przewrotnym i zepsutym świecie łatwo jest łudzić się, że jesteśmy dobrzy, jeśli tylko nie jesteśmy tak źli, jak wielu innych. „Nie jestem jak inni ludzie” (Łk 18,11). Tak właśnie faryzeusz chwalił sam siebie w świątyni.
Ale aby naprawdę poznać samych siebie, nie powinniśmy porównywać się z ludźmi światowymi, lecz z Jezusem Chrystusem, który jest wzorem dla wszystkich przeznaczonych do zbawienia. „Patrzcie, mówi św. Paweł do każdego z nas, cytując słowa, które zostały powiedziane Mojżeszowi: „Uważaj — mówi — abyś uczynił wszystko według wzoru, który ci został ukazany na górze” (Hbr 8,5).
W jakim stopniu dostosowałem swoje życie do życia Wcielonego Syna Bożego, który przyszedł, aby przez własny przykład nauczyć mnie drogi do Nieba? Wznieś się, o duszo moja, na wzgórze Kalwarii i wpatruj się uważnie w swego ukrzyżowanego Zbawiciela! Do tego właśnie każdy z nas musi się upodobnić w swoim stanie życia, jeśli pragnie być zbawiony — tak brzmi bowiem dekret wiecznego Ojca, że przeznaczeni do zbawienia „mają być upodobnieni do obrazu Jego Syna” (Rz 8,29).
Ale czy mogę szczerze i z czystym sumieniem powiedzieć, że Go naśladuję? W jaki sposób? Niech się temu przyjrzę. Ach, jakże bardzo różnię się od Niego! I jak wiele znajduję w tym rachunku sumienia powodów do uniżenia się! Porównując się z grzesznikami, wydaję się sobie święty; lecz porównując się z Jezusem Chrystusem, którego powinienem naśladować, muszę uznać, że jestem grzesznikiem i odrzuconym; i jedyną pociechą, jaka mi pozostaje, jest zaufanie w nieskończone miłosierdzie Boże. „Boże mój, ucieczko moja i wybawco” (Ps 143,2).
Nie wystarczy bowiem powiedzieć: „Nie robię nic złego.” Aby być zbawionym, nie wystarczy nie czynić zła — trzeba także czynić dobro. „Odstąp od złego i czyń dobro” (Ps 36,27). Nie wystarczy nie być grzesznikiem z zawodu, trzeba być świętym z powołania. „Dążcie do pokoju ze wszystkimi i do świętości, bez której nikt nie ujrzy Boga” (Hbr 12,14).
Komentarze
Prześlij komentarz