Bankructwo słowa. Kierkegaard o duchowej katastrofie nowoczesności
„Dziś człowiek niczego nie obawia się bardziej niż całkowitego bankructwa, które całej Europie zdaje się wychodzić na spotkanie, a zapomina o znacznie bardziej niebezpiecznym, nieuniknionym bankructwie, które pod względem duchowym zdaje się stać u drzwi pomieszanie języka, znacznie bardziej niebezpieczne niż owo pomieszanie języków w wieży Babel [Rdz 11, 1-9], niż owa rodem z wieży Babel zastosowana w Średniowieczu próba pomieszania języków narodowych i dialektów 24 - mianowicie pomieszanie w samych językach, bunt, najbardziej niebezpiecz ny ze wszystkich, to znaczy słowa, oderwane od panowania człowieka, zrozpaczone, jakby wpadły na siebie jak burza, i z tego chaosu człowiek chwyta jakby z worka, z którego wyciąga się losy, pierwsze lepsze słowo dla wyrażenia swoich rzekomych myśli. Na próżno pojedynczy wielki człowiek próbuje ukuć nowe pojęcia i puścić je w obieg - nic z tego. Tylko przez chwilę są absorbowane, i to nawet nie przez wielu, a przyczyniają się wtedy do jeszcze gorszego zamieszania; bowiem jedna idea zdaje się być ustaloną ideą epoki, jest to: wyjście poza 25 swojego poprzednika (Formand)”
fragment „O chrześcijaństwie” Kierkegaard
————-
Kiedy Søren Kierkegaard pisał o „bankructwie Europy”, które „zdaje się nadciągać”, miał przed oczami nie tylko lęki ekonomiczne swojej epoki. Jego intuicja dotykała czegoś znacznie głębszego: duchowej kondycji człowieka, która – niezależnie od dobrobytu lub ubóstwa materialnego – może znajdować się na krawędzi ruin. Filozof zauważa, że współczesny mu człowiek drży przed możliwością strat finansowych, a równocześnie pozostaje ślepy na katastrofę o wiele bardziej fundamentalną: rozpad języka, słowa, znaczenia. To właśnie to „nieuniknione bankructwo” jest dla Kierkegaarda najbardziej niebezpieczne, ponieważ uderza w samo centrum ludzkiej egzystencji – w sposób, w jaki człowiek myśli, wyraża siebie i rozumie świat.
1. Nowa Wieża Babel: pomieszanie słów, nie tylko języków
Kierkegaard posługuje się biblijną metaforą wieży Babel, ale czyni to w sposób oryginalny. Nie chodzi mu o wielość języków narodowych ani o problemy komunikacyjne rodzące się ze zróżnicowania kultur. Prawdziwe pomieszanie – to, które określa mianem duchowego bankructwa – dokonuje się wewnątrz samych języków. Słowa, jak pisze, „oderwane od panowania człowieka”, zaczynają żyć własnym życiem, niczym „burza”, w której znaczenia zderzają się, rozpadają i mutują.
W tej wizji język nie jest już środkiem wyrażania myśli, ale staje się chaotycznym polem gry, w którym człowiek gubi siebie samego. W konsekwencji, jak zauważa filozof, ludzie wybierają słowa „jak losy z worka”, aby nadać pozór sensu swoim niby-myślom. Język nie prowadzi już ku prawdzie ani ku wzajemnemu zrozumieniu; zamiast tego pozwala jedynie improwizować tożsamość, konstruowaną z przypadkowych, pustych pojęć.
To pomieszanie jest dla Kierkegaarda o wiele groźniejsze niż ekonomiczne bankructwo, bo dotyka ducha epoki, jej zdolności do komunikowania wartości, rozpoznawania dobra i rozumienia samej siebie.
2. Epoka inflacji słów
Refleksja Kierkegaarda wydaje się prorocza. Współczesne społeczeństwa żyją w świecie niebywałej nadprodukcji języka: mediów, sloganów, tweetów, komentarzy, haseł politycznych i reklamowych. W takim świecie słowa nie tyle wyrażają rzeczywistość, ile ją zasłaniają. Ich nadmiar prowadzi nie do bogatszej komunikacji, lecz do zubożenia sensu. W tej przestrzeni łatwo o sytuację, którą Kierkegaard przewidział: język staje się narzędziem autoprezentacji, emocjonalnego wyładowania lub szybkiego osądu, ale zatraca swój pierwotny wymiar – bycia medium prawdy.
Kultura cyfrowa tylko wzmacnia ten proces. Słowo przyspieszone, automatyczne, generowane w reakcji na nagłą emocję, nie ma czasu się ugruntować. Staje się natychmiastowym impulsem, nie myślą. Ludzie mówią, zanim pomyślą, a potem próbują dopasować sens do wypowiedzi – dokładnie tak, jak opisywał to Kierkegaard: „człowiek chwyta pierwsze lepsze słowo”, a dopiero później usiłuje zbudować wokół niego interpretację.
W rezultacie powstaje kultura, która nie rozmawia, lecz wymienia bodźce.
3. Klęska wielkich słów
W fragmencie metafory o wielkim człowieku, który próbuje „ukuć nowe pojęcia”, Kierkegaard wyraża swój pesymizm wobec zdolności epoki do przyjmowania głębokich idei. Nawet genialne pojęcia – te, które mogłyby przywrócić klarowność i jedność języka – zostają natychmiast rozcieńczone, uproszczone albo przechwycone przez modę. Słowa tracą ciężar i przestają być w stanie unieść treści duchowe.
W ten sposób epoka traci zdolność słuchania, a przez to także zdolność przemiany. Wielkie słowa – „prawda”, „wolność”, „miłość”, „osoba” – funkcjonują nadal, lecz w sposób zautomatyzowany. Są używane często, ale rzadko przemyślane. Zamiast stać się przestrzenią spotkania z rzeczywistością, stają się częścią retorycznego dekorum.
To właśnie Kierkegaard nazywa duchową katastrofą: utrata autentyczności słowa prowadzi do utraty autentyczności człowieka.
4. Wyjść poza poprzednika: paradoks nowoczesności
Znakomita obserwacja Kierkegaarda dotyczy jednej obsesji epoki: konieczności „wyjścia poza poprzednika”. Dzisiejsza kultura równie mocno celebruje „nowość”, „oryginalność” i „postęp za wszelką cenę”. Nowe idee nie są oceniane pod względem prawdziwości, lecz nowatorskości. W takim kontekście tradycja staje się ciężarem, a język metafizyczny – reliktem.
Jednak ciągłe poszukiwanie nowości paradoksalnie prowadzi do chaosu: każde nowe słowo, nie zakorzenione w tradycji znaczeń, staje się tylko kolejnym elementem językowego zamętu. W ten sposób kultura traci punkt odniesienia, a język – stabilność.
Nowoczesność, zamiast budować na trwałym fundamencie, konstruuje wciąż kolejne wieże Babel.
5. Duchowy wymiar bankructwa
Najbardziej radykalna intuicja Kierkegaarda polega na tym, że kryzys języka jest w gruncie rzeczy kryzysem duchowym. Język jest nie tylko narzędziem komunikacji – jest przestrzenią, w której człowiek odkrywa prawdę o sobie i o świecie. Gdy słowo traci swoją moc, człowiek traci zdolność:
- do autorefleksji,
- do modlitwy,
- do dialogu,
- do przyjmowania Objawienia.
Pomieszanie słów jest więc pomieszaniem sumienia. W kulturze, w której słowa znaczą „wszystko i nic”, trudno mówić o odpowiedzialności, prawdzie czy dobru. Ostatecznym bankructwem jest nie to, że człowiek nie może kupić chleba, ale to, że nie może odnaleźć znaczenia życia, ponieważ jego język stał się pusty.
6. Ocalić słowo, czyli ocalić człowieka
Diagnoza Kierkegaarda, choć pesymistyczna, zawiera w sobie pewien kierunek nadziei: ocalenie słowa dokonuje się w pojedynczym człowieku. To jednostka, nie masa, przywraca językowi prawdę, gdy zaczyna mówić autentycznie, odpowiedzialnie, w zgodzie z sumieniem i Bogiem.
Epoka może tonąć w chaosie, ale to osoba – konkretna, myśląca, uważna – może odbudować sens w swoim własnym języku. W ten sposób staje się świadkiem, a może nawet zaczynem odrodzenia. Ocalenie słowa jest więc aktem duchowym, aktem pokory wobec prawdy i wewnętrznego milczenia, z którego rodzi się mowa.
Kierkegaard uważał, że kryzys nowoczesności nie zaczyna się w ekonomii, polityce ani kulturze masowej. Zaczyna się w miejscu najcichszym i najintymniejszym: w słowie. A tam, gdzie słowo zostaje zranione, zraniona jest także osoba.

Komentarze
Prześlij komentarz