„Nie mam czasu” Ludovic Frere [recenzja]

czerwca 05, 2023

„Nie mam czasu” Ludovic Frere [recenzja]

 

Żyjemy w czasie „gorączkowej natychmiastowości”, świat jakby przyspieszył. Niby automatyzacja, robotyzacja w gospodarstwie domowym i w pracy miała usprawnić wykonywanie naszych obowiązków na korzyść zyskanego czasu, tymczasem dzieje się rzecz absurdalnie przeciwna. Społeczeństwa odżywiają się „fast foodem” w każdej sferze życia. Nie lubimy czekać: stojąc na czerwonym świetle niejeden kierowca chwyta za smartfon, żeby poczytać świeże newsy, bo… nie lubi tracić czasu. W sklepach podchodzimy do kas samoobsługowych, żeby było szybciej, dzieciom fundujemy po szkole mnóstwo zajęć dodatkowych, żeby się nie nudziły, dostawcy Internetu przygotowują coraz szybsze oferty na „szybkie połączenie”, żebyśmy mogli w nanosekundach scrollować najnowsze rolki. Przyspieszamy do granic absurdu, przetwarzając miliony niepotrzebnych informacji, dostarczanych nam w czasie rzeczywistym. Bierzemy udział w wyścigu, w którym wygrywa nie silniejszy, nie mądrzejszy, a szybszy… 


Musimy zrewidować nasze uwikłanie w to absurdalne szaleństwo przyspieszonego czasu, które ks. Ludovic Frere nazywa trafnie „naszym najgorszym wrogiem, więźniem naszych zachcianek”. Trzeba zamienić kult chwili na rzecz nawrócenia trwającego w czasie, zamienić niecierpliwe czekanie na radość oczekiwania. Odruch życia chwilą, który jest negacją czasu, odpowiednio zamienić na prawdziwe życie chwilą obecną, która jest fragmentem wieczności. Jak zamienić „nie mam czasu”, na „mam czas dla Boga i dla bliskich”, z pełna świadomością przyjmować to, że Bóg ma czas dla mnie i daje mi tyle czasu, ile trzeba? Jak zwolnić tempo? Jak zrezygnować z pośpiechu i wprowadzić w życie zmiany, by zamiast obsesyjnego zapełniania czasu, dokonać starannego wyboru zajęć, dostosowanych do naszej głębszej natury? Ks. Frere w najnowszej książce wyd. M „Nie mam czasu” dzieli się z czytelnikiem ciekawymi refleksjami o życiu chwilą obecną i sztuce czekania, zabiera czytelników do Notre-Dame du Laus, w miejsce objawień Maryi.


W maju 1664 roku w niezwykle malowniczej miejscowości Alp Francuskich, w okolicy Saint-Etienne d’Avançon, siedemnastoletniej pasterce Benedykcie Rencurel ukazała się Matka Boża. Jej przesłanie – zgodnie z zapowiedzią – miało być zapomniane, by na nowo rozbłysnąć przy końcu czasów. 


Benedykta poznawała przesłanie Matki Bożej z Laus. Miała modlić się nieustannie za grzeszników, ponieważ „są w strasznym położeniu. Ich grzechy obrażają Boga. Bóg jednak chce okazać im miłosierdzie, lecz by zyskać to miłosierdzie, muszą sami podjąć decyzję o nawróceniu. Czas na nawrócenie i czynienie pokuty jest krótki. Człowiek może go wykorzystać, póki żyje. Nieszczęśni ci, którzy umierają w grzechach śmiertelnych. Grzech to straszna rana, jedyne lekarstwo, które może ją uleczyć, to sakrament pokuty”


W „Rękopisach z Laus" znajdujemy wskazówkę: „Benedykta miała zaszczyt widzieć Matkę Bożą, która poleciła jej ostrzec pewną osobę, aby lepiej wykorzystywała swój czas; w dniu sądu Bóg zażąda od niej, aby zdała z tego rachunek". Z pewnością sposobem na lepsze wykorzystanie czasu jest ofiarowanie go innym i tracenie go dla nich.


Mimo, że nie lubimy tracić czasu, to Chrystus wzywa nas, abyśmy naśladowali Go godząc się na jego tracenie: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 24-25)


Autor dochodzi wspólnie z czytelnikiem do wniosku: „Jednym z najlepszych sposobów na tracenie życia, jest tracenie czasu dla innych. Dopóki niczego nie tracimy, nie należymy do Chrystusa”.


Książeczka jest bardzo ciekawa, czyta się ją lekko, autor ma wiele celnych spostrzeżeń, nad którymi warto podumać przy kawie. To dobra lektura, dość lekka, choć porusza kwestie bardzo ważne i uniwersalne. Warto poświecić czas na tę lekturę, by zdać sobie sprawę, jak wiele zależy od jego wykorzystania, bo Bóg daje nam tyle czasu, ile potrzeba na to, co zrobić należy. 


Lekturę serdecznie Wam polecam, cieszę się bardzo, że mogłam objąć ją swoim patronatem :) 


Chciałam przy okazji dać Wam znać, że Wydawnictwo M szykuje kod rabatowy na darmową dostawę do końca czerwca, obowiązujący dla recenzowanej dziś pozycji - trzeba przy zamówieniu wpisać hasło „CZAS” :) 





Dziękuję, że poświęciliście chwilę na przeczytanie tej recenzji! Życzę Wam i sobie, byśmy poświęcali czas swoim bliskim. Bądźmy z nimi, dla nich, na chwałę Bożą, szanujmy czas nam dany na tej Ziemi, nie zaśmiecajmy go tym, co nietrwałe, toksyczne, nieistotne, a wypełniali po brzegi tym, co ważne z perspektywy wieczności.



Nie ma prawdy poza prawdą ani światła poza światłem… Wspomnienia z młodości Jadwigi Zamoyskiej

maja 17, 2023

Nie ma prawdy poza prawdą ani światła poza światłem… Wspomnienia z młodości Jadwigi Zamoyskiej



„Oczy moje zawsze mniej więcej były w tym samym stanie; mało się mogłam zajmować czytaniem; a czasu na przeżuwanie własnych myśli, spostrzeżeń miałam aż nadto. Czasami tygodniami książki do ręki wziąć nie mogłam; czasami pozwalano mi pół godziny dwa razy na tydzień czytać. Nie mogąc się - jak należało - zajmować nauką, zwykle godzinami z moim Ojcem przesiadywałam w bibliotece, póki książki układał, tj. że chciał je układać i spisać, ale zwykle pierwszą lepszą otworzył, zajrzał, zaczytał się i póki tak jemu godziny płynęły, ja ze swej strony wpadałam w jaką książkę i już więcej nikt o nas nie słyszał przez cały dzień. Czasami mój Ojciec, nie odrywając oczu od własnej książki, pytał mnie, co czytam? „Les Confessions de Jean Jacques". ,,Nie czytaj tego!". Odkładam na bok trochę z żalem, bo mnie zaciekawiło. Po chwili powtarzało się to samo pytanie. Quinet - odpowiadam. „Nie czytaj tego, to błazen". Zdarzyło się, że tego samego dnia wzięłam się znowu do Micheleta, wysoko przed nami wychwalanego przez pana K., i znowu mi mój Ojciec czytać to zakazał. Ale innych dni nie pytał, a ja czytałam i czytałam. (…)



Zupełnie było dla mnie rzeczą obojętną, jak mi zakazano czytać tę lub ową książkę, bo wiedziałam, że obok sto dwadzieścia innych, równie zajmujących, ale ze wszystkich najbardziej lubiłam ekonomię polityczną. I tak, z jednej strony chciwą byłam prawd zasadniczych każdej nauki, a z drugiej strony, obalałam i zaciemniałam w sobie prawdę zasadniczą i podstawę wszelkiej ludzkiej wiedzy. Doszło do tego, że zupełnie sama nie wiem, czy i w co wierzyłam. Jakieś mnie szyderstwo ogarnęło i uczucie, że ostatecznie najlepiej, żeby każdy myślał, co chce, byle drugim nie narzucał swych zdań i nie dokuczał”


To jeden z niezwykle ciekawych fragmentów „Wspomnień” generałowej Zamoyskiej, wskazujący na wiele ciekawych aspektów jej życia we wczesnej młodości.



Generałowa uczyła się pod okiem swoich opiekunek-edukatorek. Miała problemy ze wzrokiem, więc bardziej niż na jej potrzeby edukacyjne, zważano na kwestie zdrowotne, zakazując młodej Jadwidze czytania. O jakże komiczne było to, że zamykała się z ojcem w bibliotece i tam już jej nikt nie pilnował. Zatem mogła czytać cały dzień  🙈 Swoją drogą relacja o ojcem musiała być niezwykle ciekawa, głód wiedzy ukrytej w książkach Jadwiga odziedziczyła zapewne po Tytusie. Ciekawa jestem, czy jej ojciec porostu pochłonięty lekturą zapominał o zakazie czytania, czy zakaz był dla niego jakąś mało znaczącą błazenadą, którą można zignorować. Sposób porządkowania biblioteki przez Tytusa jest mi niezwykle bliski - tak można układać książki w nieskończoność, też nie potrafię chwycić książki i do niej nie zajrzeć, a jak już zajrzę, to ją choć trochę „podczytać” 😄


Zaintrygowało mnie, że teksty, które czytywała Jadwiga, skoncentrowane na gałęziach wiedzy, nie kształtowały jej życiowej postawy: rzeźbiły umysł, nie wpływając jednocześnie pozytywnie na duszę, były prawdopodobnie zupełnie niedostosowane do jej wieku - cóż zrobić, skoro nauka dostosowana do jej potrzeb edukacyjnych była jej „zakazywania”, dziecko znalazło coś „zamiast” - coś niezwykle ciekawego, niemniej jeśli nie były opatrzone komentarzem Tytusa, mogły siać zament w młodej głowie. Jadwiga czytała dzieła francuskich historyków: Michelet, Quinet i Lavisse dali Francji monumentalne dzieła historyczne i utrwalali w świadomości narodu podstawowe założenia przyświecające francuskiej myśli republikańskiej na czele z ideą suwerenności ludu - czyli pisarze na usługach rewolucji francuskiej, których jak widać Tytus szybko zakazuje czytać: nie czytaj, odłóż, to błazen, etc. Sporo wyciągnąć można z tego fragmentu politycznych i i ideologicznych kwestii. Absolutną wisienką na torcie jawi się szyderstwo - tak nazywa Jadwiga najpopularniejszą myśl XXI wieku - by każdy myślał jak chce, byleby drugim nie narzucał swojego zdania i nie dokuczał - czyli niech każdy ma sobie „swoją prawdę”, jakby prawda była czymś indywidualnym, zależnym od poziomu wiedzy, ukwiecona emocjami osoby, daną prawdę reprezentuje. Jadwiga jako dziecko dochodzi prędko do wniosku, że to absolutne szyderstwo. Tymczasem człowiek w XXI wieku, bierze je za życiowe motto przewodnie i produkuje jakieś „swoje prawdy” na usługach dobrego samopoczucia. Jadwiga szybko się otrząsa i często robi rachunek sumienia… ale o tym napiszę w kolejnym środowym poście :) #środyzzamoyską 




„Mocarz - opowieść o św. Andrzeju Boboli” [recenzja]

maja 16, 2023

„Mocarz - opowieść o św. Andrzeju Boboli” [recenzja]


Św. Andrzej Bobola to „Boży gwałtownik”, który miał panować nad swoją porywczą naturą, ćwicząc się w cierpliwości i spokoju. Zasłynął jako wielki czciciel idei ogłoszenia Matki Bożej Królową Polski. Miał być też autorem ślubów lwowskich, złożonych przez Jana Kazimierza 1 kwietnia 1656 roku. Polski święty, patron naszej Ojczyzny, jezuita. 


Powieść „Mocarz” Jana Dobraczyńskiego to opowieść o św. Andrzeju Boboli. Kolejna pozycja, która powinna być lekturą obowiązkową katolika. W świecie wywróconych wartości i pozamienianych pojęć, św. Andrzej Bobola przypomina nam, w którym kierunku podążać do świętości. Wąska to droga, niewygodna, ale nic w tym dziwnego, skoro zapowiedź trudności pochodzi od samego Chrystusa.


Jak byłby postrzegany dziś św. Andrzej Bobola? Czy nadal jako święty? A może jako grzeszny prozelita, który w dobie politycznej poprawności i dialogów ekumenicznych nadal w swojej działaności chce mówić do ludzi, nauczać i przekonywać, zamiast dialogować i wymieniać się „darami duchowymi”? Ciężko mi sobie wyobrazić tę wymianę dóbr duchowych św. Andrzeja Boboli z Kozakami. Wielki wspaniały święty jezuita został głównym bohaterem powieści Dobraczyńskiego „Mocarz”. Opowieść jest mocna, niesamowicie działa na wyobraźnię, maluje niezwykle plastyczny obraz duchownego, obrazuje to, co działo się w jego duszy, szkicuje wizje, których doświadczał - czytelnik doświadcza ich wraz ze świętym, po to, by zaraz stanąć obok toczących się scen i z zapartym tchem śledzić bieg wydarzeń. 


Powieść wzrusza, intryguje, budzi wiele emocji, wciąga. Zdradzę Wam jeden wątek o uratowanym przez Andrzeja małym chłopcu z wioski kozackiej, który po rozmowie ze świętym chce być „rymski” (czyt. rzymski), chłopiec opowiada powtarzane mity na temat Rzymu w zestawieniu z Bizancjum, św. Bobola wyjaśnia wszystko chłopcu, opowiada mu o miłości Boga do człowieka, opowiada o Chrystusie i Apostołach, budzi w chłopcu żywą wiarę, którą maluch deklaruje przyjąć, która kosztuje…. Wiele kosztuje… nie każdy zapłaciłby za tę wiarę tyle, ile zgodził się zapłacić sw. Andrzej Bobola… Kochani, całym sercem Was zachęcam, by sięgnąć po te książkę! Spokojnie można zaproponować ją jako lekturę już nastolatkom. Czyta się wyśmienicie, a i owoce lektury będą dobre.


Zostawię Wam kilka fragmentów książki:


📖„Andrzej zawsze wierzył i nigdy w swym długim życiu nie zaznał pokusy niewiary. Hardy, ambitny, uparty, skłonny do gniewu i do waśni przeciwstawiał tym wszystkim wadom swego charakteru dziecięcą prawie wiarę. To ona kazała w dniach głębokiego porywu iść za wezwaniem Skargi, to ona także uczyła go tej wielkiej prawdy, że w uporczywym i cierpliwym trwaniu zawiera się klucz do zwycięstwa. Kraj trząsł się jeszcze od sporów religijnych: luteranie, kalwini, arianie, husyci, francuscy uczniowie Jansena głosili swą wiarę, jako lepszą, świętszą, czystszą. Andrzej nie doznawał zachwiania. Czuł może trochę wbrew własnej skłonnej do lenistwa naturze, że prawda musi się zawierać tam, gdzie trud największy. Zbyt łatwo było mówić i nauczać o cnocie, ale żeby tę cnotę w sobie wychować, trzeba zejść nisko, aż na samo dno samozaparcia i tam szukać, poprzez długie, bez końca, dni, szukać w cierpieniu, w męce, wśród tysiąca słabości, aż wreszcie umrzeć, z sercem zmęczonym i oschłym. Tego właśnie nauczał Ignacy, tego nauczali także inni zuchwali przewodnicy przez bezwodną pustynię trwania. Kazali iść naprzód, dźwigać ciężar życia, nie pozwolili na nic się oglądać, niczego oczekiwać.


I Andrzej szedł. (…) Radość sprawiało mu, że szedł ku niemu na swych zbolałych, schodzonych nogach.


Odwrócił kartę mszału, by odczytać prefację. I wtedy nagle przebiegła mu przez głowę myśl jakby z zewnątrz przysłana, myśl dziwna, że oto ofiara została przyjęta. Andrzej nie mógł pojąć, o jaką tu ofiarę może chodzić. Lecz go to nie martwiło. Nie było rzeczą ważną, czyją ofiarę Bóg przyjęciem zaszczycił, natomiast wieść o przyjęciu mówiła o dokonanym zwycięskim dziele. Ogarnęła go radość i w gorącym porywie serca szeptał schylony: Sanctus, Sanctus, Sanctus Dominus Deus Sabaoth...”


📖„Owa polska tolerancja, wdzięcząca się do heretyka czy schizmatyka, była tylko haniebnym kompromisem z wrogiem wewnętrznym, którego nie chciało się zwalczać. I Polska, którą dzieje powołały do nieustannej wojny krzyżowej, stawała do niej z cierniem w sercu. Bo i jakże skutecznie przewalczać schizmę, gdy w kraju katolickim cierpi od takich Winnickich, Mikołajów Ossolińskich, Janów Szczęsnych, Herburtów, Konstantych Ostrogskich, jakże opierać się twardo zalewowi herezji, gdy Kościół w Polsce znosi prześladowania Radziwiłłów, Diabłów Stadnickich, Radziejowskich, nie mówiąc już o wpływach różnych faktorów i plenipotentów, mincerzy fałszywej monety, rozpijających i uciemiężających ludność wiejską?


📖Andrzej włókł się dalej wśród ruin, zgliszcz i trupów, coraz mocniej zgarbiony pod brzemieniem ujrzanego nieszczęścia. Trwoga o własne życie, głód i niewygody, które znosił, odeszły teraz na plan dalszy. Znowu powróciła doń myśl, która po raz pierwszy zapaliła się w jego umyśle w katedrze lwowskiej, że za tę ziemię on ponosi odpowiedzialność. Dziwnie zuchwała myśl, a przecież uparta. Odrzucał ją tyle razy, ona jednak nie chciała ustąpić...


Bo jeżeli tak jest naprawdę? Jeżeli niezbadane wyroki Boże powierzyły mu rzeczywiście los ojczyzny? Jak ma ją bronić? Co ma robić? Co ofiarować w zamian za wybawienie tamtych ludzi? Swe życie? Ależ cóż jest warte życie jednego starca, zagubionego w odmęcie okrutnej wojny?


Świętość...! Znowu myślał o niej, choć inaczej niż wówczas, gdy dopiero wstępował w życie zakonne. Znał już jej ciężar i wiedział, jak wielu wyrzeczeń wymaga, a jednocześnie znał, aż nadto dobrze, jej uporczywe wołanie. Nieobcym mu było to rozdwojenie ducha, w którym serce rwie się ku światłu, lecz ciało słabe gnie się w obliczu trudności.


Gdy z jednej strony wszystkie rozważania popychały go ku temu zagadnieniu, z drugiej jakaś niewyrażalna płochość odpychała go od tych spraw. Przeczuwał, że to ciało, ogarnięte trwogą, podsuwa mu jakieś przelotne tematy, mącące tok zasadniczych rozmyślań. On chciał świętości, ale jego ciało lękało się śmierci. 


Uświadomił sobie, że pragnienie świętości nigdy w nim nie wygasło. Naprzód pragnął ją prędko zdobyć. Potem w cierpliwej i bardzo długiej wędrówce mniej myślał o celu ostatecznym, pochłonięty pracą dnia codziennego. Dziś koniec się zbliżał. Lata przygniatały go do ziemi. W obliczu nadchodzącej śmierci trzeba się było zastanowić, czy pozostała mu jeszcze bodaj jaka szansa pokuszenia się o świętość.


„Znowu miał wrażenie, ze za chwile będzie mówił do ludzi, nauczał, przekonywał” i mówi… i mówi… ale kto usłyszy jego głos?

Jak św. Joanna de Chantal wychowywała swoje dzieci?

maja 07, 2023

Jak św. Joanna de Chantal wychowywała swoje dzieci?

 


„Obowiązkiem jest, żebyśmy dążyli do doskonałości, i żebyśmy używali środków do udoskonalenia się, a do tego potrzeba mieć wolę stałą i mocną, jak to już mówiłem, używania wszystkich środków właściwych do udoskonalenia się według powołania” czytamy w „Rozmowach duchowych św. Franciszka Salezego”. Powołanie do małżeństwa i macierzyństwa stawia zatem przed nami wymagania i dostarcza jednocześnie wszelkich środków do osiągnięcia świętości. Niestety żadna droga do świętości nie jest prosta, a przeszkody na niej mnożą się wręcz niemiłosiernie, dlatego św. Franciszek Salezy mówi nam, żebyśmy mieli silną i stałą wolę, żebyśmy się nie poddawali! 


Św. Joanna wcale nie miała łatwego życia, niemniej była bardzo dzielną kobietą, którą Pismo Święte określa niewiastą mężnà ❤️ Jej przewodnikiem duchowym był sam św. Franciszek Salezy, w jej biografii pojawia się również postać św. Karola Boromeusza. Niesamowicie fascynujące jest dla mnie to, że wielu świętych występuje właśnie całymi grupami. Oni do nieba nie idą sami, ciągną w górę wszystkich, których spotkają na swojej drodze.



Joanna była żoną barona Krzysztofa de Rabutin Chantal, któremu urodziła sześcioro dzieci. Ich związek nie trwał jednak długo. W roku 1601 jej mąż zmarł, zraniony podczas polowania. Młoda wdowa boleśnie przeżyła tę śmierć. Miłość do dzieci i troska o ich przyszłość pozwoliły przezwyciężyć cierpienie, które pogłębiło jej życie duchowe i zająć się codziennymi sprawami. Joanna zaczęła prowadzić skromny styl życia, wolny czas poświęcała na modlitwę i posługę biednym. W tym samym duchu poświęcenia wychowywała swoje dzieci. Coraz częściej myślała o całkowitym poświęceniu się Bogu. Modliła się o duchowego przewodnika, który wskazałby jej świętą wolę Boga. Prowadzona łagodną, lecz zdecydowaną ręką świętego biskupa, odzyskała spokój i pragnienie podążania drogami ewangelicznej doskonałości. Ostatecznie wraz z pierwszymi córkami złożyła śluby czystości w nowo założonym zakonie sióstr wizytek.


W związku z tym, że w maju poświęconym Maryi przyglądam się uważnie postaciom świętych kobiet, które w równie święty sposób wychowywały swoje dzieci, przygotowałam dla Was kilka cytatów z biografii, mówiących o tym, jak Pani de Chantal wychowywała dzieci, jakie cnoty w nich rozwijała, jak ważna w życiu jej rodziny była modlitwa. Z życiorysu świętych kobiet dowiemy się znacznie więcej ze współczesnych poradników na temat wychowania dzieci, bo człowiek znacznie chętniej podąża za dobrym przykładem niż za niesprawdzoną radą. Zdecydowanie jej wychowanie nie przypominało tego poradnikowego - ani to rodzicielstwo bliskości, ani wychowanie bezstresowe, dalekie od wychowania bez kar i nagród. Św. Joanna wychowywała swoje dzieci po prostu dla Boga. 


Poniżej zostawiam Wam kilka cytatów, wynotowanych z jej biografii, zachęcając, by sięgnąć po tę cenną lekturę:


„Codziennie rano po skończonem rozmyślaniu, to jest około godziny szóstej w zimie, a w lecie jeszcze wcześniej, wchodziła baronowa do pokoju dzieci, budziła je i ubierała sama, a potem gromadziła je koło siebie i uczyła, jak się mają modlić. Posługując się przepisem Sw. Biskupa zastanawiała się z nimi po modlitwie przez kilka minut nad prawdami św. wiary, z czego musiała Marya Amata (jej córka) zdawać wierne i dokładne sprawozdanie. Po ukończonych modlitwach ściskały się dzieci wzajemnie i szły powiedzieć „dzień dobry" dziadkowi. Pani de Chantal szła także z nimi na pozdrowienie teścia, aby je pouczyć przykładem, że starsze osoby należy otaczać szacunkiem i poważaniem.


O godzinie ósmej słuchali wszyscy Mszy św. w zamkowej kaplicy. Święta znała dobrze pożytki, płynące z Przenajświętszej Ofiary i dlatego starała się pouczyć dzieci, czym jest Msza św. i jak jej słuchać należy. W ciągu dnia uczyła je sama katechizmu, mówiąc o Bogu z uczuciem tej czci, z jaką tylko Święci mówić umieją. Na tych naukach bywały także dzieci służącej, służba zamkowa i dzieci z parafii. Wtenczas ta wielka dama, która niedawno błyszczała na zebraniach z wielkim powodzeniem, stawała się pokorną nauczycielką, nauczającą maluczkich czytania i modlitwy. ,,Bardzo mi się to podoba” pisał św. Franciszek Salezy, „że zostałaś nauczycielką. Bóg raduje się z tego powodu, bo on kocha małe dzieci. Chcąc zachęcić nasze panie do troskliwego zajmowania się dziatkami, mówiłem kiedyś, że ich Aniołowie Stróżowie w szczególny sposób kochają tych, którzy wychowują te niewinne dusze w bojaźni Bożej, a w młode ich serduszka wszczepiają cnotę pobożności”


„Pani de Chantal uczyła także swoje dzieci, aby zawsze pamiętały o Bogu i od czasu do czasu wznosiły swe serca do Niego. Zwłaszcza podczas bicia zegaru, przed i po jedzeniu, również przed i po nauce kazała im od mawiać pacierz. Tym sposobem przyzwyczajała je do ciągłej modlitwy, będącej podporą i siłą dla dusz, które chcą wiernie służyć Bogu. Po kolacji żegnała wcześnie towarzystwo, aby z dziećmi odmówić modlitwy wieczorne i psalm,,De profun dis" za zmarłego ojca. Po ukończonym rachunku sumienia prosiły dzieci swojego Anioła Stróża o błogosławieństwo i modliły się razem: ,,In manus tuas”, w ręce Twoje oddaję ducha mego. Następnie pani de Chantal kropiła je wodą święconą, błogosławiła i zalecała im, aby się skromnie rozbierały i kładły do łóżka. Wkrótce zasypiały dobre dziatki w pokoju pod opieką Bożą i pod strażą troskliwej swej matki, która tak długo przy nich zostawała, aż wszystkie pozasypiały”


„Przyzwyczajając córki do ciągłego zajęcia i pracy, oddalała pani de Chantal od nich część niebezpieczeństw, które im mogły grozić, a budząc w nich zamiłowanie prostoty w strojach i wstręt do wystawności i zbytków, zabezpieczała je od pokusy próżności i chęci podobania się. Te bowiem wady już zwykle w piętnastym roku życia ostudzają pobożność i wysuszają serca. Św. Franciszek mówił często o nich ze szczególnym naciskiem: „Przede wszystkim, pisał, wykorzeniaj próżność, która równocześnie z wiekiem wzrasta". Pani de Chantal tym usilniej pracowała nad tem, że córki jej i syn, obdarzeni niezwykłą urodą, byli bardzo skłonni do próżności i narażeni na różne pokusy. Pani de Chantal zalecała dzieciom ustawicznie ujmującą prostotę i skromność, przestrzegała je, aby się wystrzegały lekkomyślności, a ludzi ceniły nie z powierzchowności, ale wedle wewnętrznych przymiotów duszy; aby się brzydziły śmiesznemi modami, które się ciągle zmieniają i prowadzą kobiety do marnotrawstwa i wielu innych występków”


„Nasza Święta rozniecała w sercach córek również cnotę miłosierdzia, bez której kobieta nie może odpowiedzieć godnie swojemu powołaniu. W tym celu nie usuwała nigdy z przed ich oczu strasznego widoku nędzy, cierpień i chorób; owszem, brała je często z sobą, aby na straszną nieraz nędzę patrzały”


„Pani de Chantal starała się także rozbudzić w duszach swych działek zamiłowanie do pracy, której potrzeba dawała się odczuwać wówczas bardziej, niż kiedykolwiek. Były to bowiem czasy, kiedy można było spotkać wiele kobiet dowcipnych, nader miłych w rozmowie, mających świetny styl pisania, ale próżniaczek lekkich, mało zaś było takich, które by się oddawały pracy. Zanikały dawne zwyczaje i coraz trudniej było znaleźć w szlacheckich zamkach lub w bogatych mieszczańskich domach niewiasty pracowite i mężne, o których Pismo święte mówi, że chwyciły za wrzeciono, i szyły suknie dzieciom i mężowi. Pani de Chantal była właśnie taką mężną niewiastą”


„Wychowanie to, pełne tkliwości i surowości, wzniosłości i mocy, wydało pożądane owoce. Wszyscy znajomi podziwiali cnotliwe dzieci pani de Chantal”


Obie książki wydane zostały nakładem Wydawnictwa Świętej Tradycji Gerardinum.





O wychowaniu w domu Działyńskich na podstawie „Wspomnień” Jadwigi Zamoyskiej

maja 03, 2023

O wychowaniu w domu Działyńskich na podstawie „Wspomnień” Jadwigi Zamoyskiej




Maj to miesiąc Maryjny i niezwykle kojarzy się przez to z macierzyństwem. Właśnie dlatego chciałabym zwrócić dziś uwagę na aspekt wychowania w życiu samej Jadwigi Zamoyskiej, przytaczając fragment jej „Wspomnień”:

„Myślą niektórzy, że wychowanie polega na tym, co się wprost do dzieci mówi i na tym, czego ich się uczy. Bynajmniej – na wychowanie dzieci składają się okoliczności wśród których one żyją, wszystko co słyszą, a szczególnie co widzą. Dzieci o wiele więcej chwytają wzrokiem niż słuchem, a jeśli to co słyszą także niepomiernie na nich wpływa, to jednak o wiele większą zwracają uwagę na to, co się mówi przed nimi, niż na to, co się mówi do nich”



Przykładem bowiem kształtujemy kolejne pokolenie - pod warunkiem, że odkleimy je od smartfona ;) i dobry przykład dotrze do młodego człowieka - niemniej wychowanie jest największą sztuką w życiu rodzica i zasadniczo zadanie to powierzone zostało matce i ojcu bez specjalnego doświadczenia. O ileż łatwiej by nam było, gdybyśmy we własne rodzicielstwo wchodzili już z bagażem doświadczeń! Co więcej, efekt starań nierzadko obserwujemy dopiero po wielu latach starań.

„Na nasze wychowanie zebrały się wpływy pierwszorzędne. Mój Ojciec, moja Matka i Panna Birt. Usposobienia ich różniły się najzupełniej, ale z niektórych względów jeden i ten sam wpływ na nas wywierali. Nie pamiętam, ażebym kiedykolwiek między nimi widziała którego bezczynnym, tj. próżnującym. 



Próżniactwa znieść nie mogli ani dla siebie, ani wkoło siebie. 



👨‍🦳 Mój Ojciec wprawdzie siedział czasami bez pozornego zajęcia przez długie chwile tak zamyślony, że nic nie widział i nie słyszał, co się wkoło niego działo, ale myśmy dobrze wiedzieli, że nie próżnuje, że całym umysłem pracuje. Zwykle te długie chwile zamyślenia kończyły się na tym, że kazał sobie przynieść papier i pióra, i dyktował jakiś memoriał do rządu w jakiejś ważnej sprawie, albo jakiś artykuł do dziennika, albo list jaki ważny, albo też kazał sobie przynieść cyrkle, linie itd. i brał się do rysowania jakiegoś planu.


Dość, że mieliśmy najsilniejsze przeświadczenie, że myśl jest pracą, która niezwłocznie przynosi owoce. Co więcej, widzieliśmy, że te myśli są zawsze zwrócone ku pożytkowi Kraju.




👩🏼‍🦳 Moja Matka, także bez pozornego zajęcia, zwykła była długie chwile przepędzać na modlitwie i nie przyszło nam na myśl, ażeby to było próżnowaniem; wiedziałyśmy, że w tej modlitwie czerpie niezrównaną łagodność, jednostajność dobroci, miłosierdzia i to swobodne panowanie nad sobą, którym wszystkich dziwiła i budowała. Stąd pochodziła także jej niezależność od wszystkich okoliczności i swoboda wobec najrozmaitszych przykrości i niedostatków. 


(…) W takich warunkach, jeżeli nas nie uczono według wymagań pedagogiki i chociaż nie odbywaliśmy ćwiczeń św. Ignacego, doszliśmy jednak do przekonania, że człowiek nie na to stworzony, ażeby sobie dogadzał i dla siebie żył, że musi wierzyć, kochać, służyć, pracować i żyć w nadziei, że jest stworzony dla służby Boga, kraju i społeczeństwa”


👩‍🏫Panna Birt wzniecała w dzieciach Działyńskich pragnienie nauki, do pracy i do kształcenia się na pożytecznych obrońców kraju, wykorzystując argumenty patriotyczne: „Gdyby mój kraj - mówiła do nas - był tak nieszczęśliwy jak wasz, to nie miałabym ani chwili wytchnienia, ażeby się nauczyć jemu służyć"„I- dodawała - cóż to Anglii szkodzi, czy ja dla niej pracuję lub niekiedy jest potężna i mnie nie potrzebuje, ale Polska was potrzebujewy w kraju waszym mieć będziecie znaczenie, a cóż wy zrobicie później, w jakiej pracy wytrzymacie, jeżeli teraz w niczym wytrwać nie możecie! Zaczęliście jaką robotę, trzeba ją skończyć; widzicie, że jest coś do uczynienia, zróbcie". Uprosiła moich rodziców, żeby nam dali grządki do uprawiania i we wszystkich wolnych chwilach z nami tam pracowała. Każde z nas miało także odpowiedzialność za jedną biedną rodzinę. Musieliśmy do tych rodzin chodzić, ratować, pielęgnować, a mianowicie pamiętać o nich, ale to cośmy dawali, to musieliśmy dawać ze swego, z pieniędzy zarobionych przez dobre prowadzenie i lekcje, albo z czegoś, cośmy sobie odmawiali”. A odmawiały sobie dzieci cukru i go potem sprzedawały, by pieniądze przekazać biednym.


Zostawię Wam jeszcze jeden ciekawy cytat ze Wspomnień Generałowej - cytat znad filiżanki czarnej kawy, bo takową pijał ojciec Zamoyskiej, Tytus Działyński: 


„Mawiał nam między innymi rzeczami, że rozmawiając z ludźmi, w ogóle, powinniśmy zawsze mieć na uwadze nie to, żeby drugich uczyć i nad nimi górować, ale żeby siebie uczyć, nabywając od każdego wiedzy i doświadczenia, jakich kto posiadać mógł. Zresztą sam nam tego bezwiednie dawał przykład, rozmawiając z mularzem, stolarzem, pachciarzem o tym, co do ich zajęć należało; a potem sam dochodził do tego, czemu to lub owo, w ten lub w ów sposób się robiło, według okolicy, pory roku, miejscowości, i swoje odkrycia nam opowiadał. Czasem, jakeśmy się skarżyli, że ktoś za długo u nas siedział albo że rozmowa jego nudna była, to nam mówił, że to nasza wina i że nie umiemy ludzi wyciągać na rozmowy o tym, co oni najlepiej umieją i co ich najbardziej zajmuje, bo w takim razie i rozmowa ich byłaby zajmująca” - absolutnie ujmujący fragment wspomnień Jadwigi, który można sprowadzić do starego powiedzenia, że mądry człowiek od każdego się czegoś nauczy! Tytus Działyński wciągał dzieci do konwersacji, nie mógł znieść, że dzieci słuchają i nie mają nic do powiedzenia: „Nie odpowiedzieć na pytanie i nie odpowiedzieć od razu, i jak należy - wobec mego Ojca było rzeczą niemożebną”, ćwiczył zatem Jadwigę od najmłodszych lat w sztuce konwersacji, a ta prosta nie jest, bo z jednej strony sztuką jest umieć wypowiedzieć się mądrze, a jeszcze większą sztuką wyciągnąć z rozmowy to, co nie zostało wypowiedziane. Hrabia Działyński często prosił żonę, żeby nie przeszkadzała dzieciom w wypowiedzi: „Daj się wygadać, niech powie co myśli”. Ojciec Jadwigi miał niesamowitą pamięć. Ciagle cytował łacińskich bądź francuskich klasyków, a gdy zorientował się, ze mówi o postaciach bądź wydarzeniach, z którymi dzieci nie były zapoznane, „oburzał się do najwyższego stopnia i mojej Matce dostawało się upomnienie, że nie czuwa dostatecznie nad naszą nauką”, można zatem pokusić się o wniosek, że ojciec Zamoyskiej angażował intelektualnie dzieci i bardzo zależało mu na ich edukacji, a Jadwiga wspomina, że często biegła do książek podczas takiej rozmowy, szukała odpowiedzi na zadawane przez ojca pytania i gdy tylko je znalazła, wracała do rozmowy, „by zadowolić tatusia” - tym samym współczesny argument o wewnątrzsterowalności pryska jak bańka mydlana, bo Jadwiga wiedzę czerpała dla siebie, ale motywacja, jak w większości przypadków zwykłych dzieci, leżała jak zawsze po stronie zaangażowanego rodzica i nauczyciela!


O czym rozmawiano w domu Działyńskich? „Wszystkie rozmowy przy stole miały za przedmiot jakieś kwestie narodowe, naukowospołeczne lub coś podobnego. O plotkach, nowinkach albo jakichkolwiek błahych przedmiotach nie było nigdy mowy. Każdy opowiadał, co czytał, co mu stąd przyszło na myśl, dość, że nawet rozmowa była o pracy i sposobach ulepszenia jej”, tak więc każda rozmowa niosła ze sobą wiele wartości, miała walory edukacyjne.


Jadwiga wspomina słowa Panny Birt, która często powtarzała angielskie powiedzenie, że „cokolwiek jest zrobić warto, warto jest zrobić dobrze, że każdy ma nieustannie dążyć do ulepszenia siebie i wszystkiego dokoła siebie, dla służenia społeczeństwu i krajowi” i że jakim będzie człowiek, takim będzie jego rodzina i cały kraj i trudno się z tymi słowami Panny Birt nie zgodzić, prawda?